niedziela, 2 sierpnia 2009

Startujemy :)

To już prawie rok, odkąd zajęłam się sprzedażą chust. Bardzo szybko ten rok minął. Brakowało mi miejsca w sieci, gdzie mogłabym opowiedzieć (tak od serca) o tym co sprzedaję i dlaczego. Doszłam do wniosku, że chusty w sklepie przedstawiam tak bezdusznie, bezosobowo, że brakuje w tych opisach choćby mojej opinii o danej chuście. Brakuje też opinii innych noszących. Dlatego miło mi będzie, jeśli dołączycie się do opiniowania danych chust.

Moja przygoda z chustami rozpoczęła się ponad dwa lata temu, gdy urodziła się moja młodsza córeczka Lileńka. Od początku wiedziałam, że będę ją nosić. Na temat chust wiedziałam tylko tyle, że jest coś takiego na rynku. Miałam to szczęście, że jeszcze w ciąży zetknęłam się na rówieśniczym forum ciążowym z jedną z liderek Klubu Kangura (Gosią). To dzięki niej zaczęłam interesować się tematem. Oczywiście moja pierwsza myśl na temat chust (zanim jakąkolwiek przymierzyłam) była: dlaczego to takie drogie? Czy nie wystarczy zwykły kawałek materiału? Czy zwykłe nosidełko, przecież profesjonalnie uszyte i od lat stosowane nie jest jednak lepsze?


To były moje pierwsze dylematy aż do dnia... gdy pierwszy raz wybrałam się z moją Lileńką w nosidełku. Miałyśmy do przejścia około 1km. Było gorąco, Lilka należała już do dość masywnych dzieci i ... ledwo się doczłapałyśmy. Bolały mnie przede wszystkim ramiona, kark. Całą drogę musiałam dziecko podtrzymywać, bo zbytnio odginało mi się do tyłu. Czy Lileńka była zadowolona? Tego nie wiem, na pewno podobało jej się, że jest blisko mnie. Na pewno zadowolona była, że nie leży w wózku tylko jest w pionie. Gdy doszłyśmy do mojej mamy, pokazałam jej stonę internetową o chustach. Zaczęłyśmy myśleć, jak to jest: czy jest wygodnie? czy łatwo taką chustę zawiązać? Wygrzebałyśmy wtedy z mamą długi kawałek materiału i ... spróbowałam! To była rewelacja! Od razu poczułam, że to jest to! Miałam Lileńkę blisko siebie, nie czułam jej ciężaru ani na ramionach, ani na kręgosłupie. Było nam wygodnie, dziecko było bezpiczne. W tym kawałku materiału wróciłyśmy już do domu. Potem, mąż zrobił mi w mojej pierwszej samoróbce piękne skosy i tak nosiłyśmy się przez jakiś czas. Lilka rosła, robiła się coraz cięższa a na rynku zaczęły pojawiać się coraz to nowsze i coraz to piękniejsze chusty. Wtedy to kupiłam pierwszą chustę: była to Nati Gobi. Tak zaczęła się moja przygoda z chustami, która trwa dalej.

Chciałabym napisać w takim razie coś więcej o pierwszej mojej chuście. Nati Gobi, była to starsza niż teraz seria chust Nati. Była zdecydowanie grubsza i bardziej mięsista niż aktualnie dostępne Nati, wymagała troszkę złamania. Wydaje mi się, że w dotyku przypominała trochę chusty firmy Storchenwiege. To na tej chuście tak na prawdę nauczyłam się prawdziwej dobrze zawiązanej kieszonki, nauczyłam się dociągania chusty. Gobi była w bardzo ciepłych, słonecznych kolorach. Zdecydowanie było nas widać z daleka.

A to my w naszej Nati Gobi (w zasadzie to tylko śpiąca Lileńka :) ):

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz